Nie wiem czy AKCJA, to nie za duże słowo, ale ogłaszam:
AKCJĘ - SÓWKA BEZPIECZEŃSTWA
Ewa - instruktorka, o której wielokrotnie pisałam, powiedziała mi kiedyś, że jak ja czegoś chcę, to krążę, krążę...aż zdobędę. Taka właśnie jestem: jak mam pomysł, będę myśleć, kombinować, aż go zrealizuję. Czasami pomysł jest równoczesny z realizacją. Niestety czasami potrzebuje czasu. A bywa też tak, że mogę sprawiać wrażenie, iż zapomniałam co chciałam.
Pamiętacie, że moje "poprzednie" życie to tysiące przejechanych kilometrów? Choć początki miałam szybkie i bezlitosne, to w zasadzie były to bezpieczne kilometry. W zasadzie...
Trzy lata temu, był piękny majowy dzień - lato po prostu. Od rana telefony, maile i do przejechania pół Polski. Na autostradzie było pusto, więc dozwolona prędkość była moją prędkością. Jedne bramki, drugie bramki, wyprzedziłam ciężarówkę i...
... i w tym momencie zapadła ciemność, nie umiem powiedzieć czym spowodowana. Krzyknęłam "Mamo!" i pomyślałam: " hamować! uciekać! nie umierać". Czy coś zrobiłam? nie wiem. Jednego jestem pewna: wylądowałam. Tak, tak wylądowałam, bo tego co działo się z samochodem, nie można nazwać inaczej jak lot nie całkiem w powietrzu.
Po wylądowaniu, wysiadłam z samochodu, i w bezpiecznej odległości usiadłam na trawie - tak jak wspomniana wyżej Ewa, mówiła na kursie. Zatrzymała się ciężarówka, którą chwilę wcześniej wyprzedziłam i pan wezwał pomoc. Drugi pan, który do mnie przyszedł ( a nie jest to proste na autostradzie, bo rowy są bardzo głębokie), zapytał co to był za samochód... Straż, pogotowie, policja, wszyscy przyjechali bardzo szybko. Wszyscy też się dziwili, ze nic mi nie jest. Ratownik pochwalił za dobrze ustawiony fotel...
W takich chwilach się mówi, że ktoś nad nami czuwa, a ja nawet wiem kto - dziękuję Ciociu:-)
Do dzisiaj mam bliznę na ręku po obtarciu (?!), poza tym nie odniosłam większych obrażeń. Samochód, choć miał dopiero 3 miesiące, został skasowany.
Koniecznie chciałam zadzwonić do męża, prosiłam, żeby mi podali telefon, a panowie zaglądali do samochodu i nikt telefonu mi nie podawał. Miałam dwa telefony, z czego jeden się akurat ładował, więc był na kablu. Kabel mam, telefon nie znalazł się żaden.
Ktoś pożyczył mi swój aparat, zadzwoniłam do męża i do kolegi z firmy, na którego barki złożyłam zawiadomienie wszystkich oraz zajęcie się tym co zostało. Pamiętałam tylko te dwa numery, do nikogo więcej. I wtedy na tej autostradzie pomyślałam, że muszę znaleźć takie miejsce w samochodzie, w którym numery telefonów będą - na pewno będą! niezależnie od sytuacji.
Schowek? Nie, bo kto od razu zagląda do schowka? a może nie da się go otworzyć?
Torebka? Nie, połowa zawartości mojej torebki się nie znalazła...
Dokumenty? Też mogą wypaść przez wybitą szybę i utonąć np. w kałuży...
Wyliczałam tak przez długie miesiące.
Pierwsi przyjechali strażacy, i pierwsze co zrobili, to wyjęli kluczyki ze stacyjki... i to było to! Kluczyki! One zawsze są na swoim miejscu! Nawet jeśli nie jedziemy samochodem, to co zazwyczaj mamy przy sobie co? Klucze!
W ten sposób zbliżyłam się do realizacji swojego pomysłu: żeby było wiadomo do kogo zadzwonić, jeśli coś mi się stanie. Znalazłam pewne miejsce!
Moja pierwsza sowa, o której pisałam TUTAJ, jest przy moich kluczach, bardzo ją lubię, inni zwracają na nią uwagę... i tak... powoli... powoli...myślałam...
Miejsce = kluczyki.
Kluczyki = breloczek.
Breloczek = sowa.
Sowa...
Sowa ma kieszonkę, na małą karteczkę, na której można napisać:
Uważam, że wystarczy tylko podać numer telefonu z informacją do kogo on jest. Jeśli policjant/ratownik/strażak zadzwoni do osoby, którą my wskazaliśmy, szybko i pewnie uzyska odpowiedzi na pytania, które być może przyspieszą działania ratujące nam życie ( czy bierzemy leki, czy na coś chorujemy, etc)
Może najpiękniejsze te moje sówki nie są. Sówki mają działanie podobne do lekarstwa, które nie musi smakować, powinno jednak pomóc. Oto one:
Mam nadzieję, że karteczki w nich schowane nigdy nie będą potrzebne. Mam też nadzieję, że swoim właścicielom dadzą poczucie bezpieczeństwa. Bo bezsilność jest paskudnym uczuciem i nikomu tego nie życzę. A ja na tej autostradzie, 120 km od domu, i 150 km przed celem, tak się właśnie czułam:
bezsilnie, samotnie i jak nigdy chciałam do kogoś bliskiego!
AKCJA - SÓWKA BEZPIECZEŃSTWA
1. uszyj sówkę dla siebie
2. podaruj sówkę bliskiej Ci osobie
Takie oto proste są zasady tej "akcji". A jutro pokażę jak sówkę uszyć :-)
z innej beczki...
Jak widać sówki są uszyte z resztek, które zbieram i chomikuję w mojej szafie :-) zatem zgłaszam je do: Uwolnij Tkaniny ze swojej szafy!
Wylatujące ode mnie sówki możecie zobaczyć TUTAJ
Jak dla mnie rewelacja! :) Jeszcze grupa krwi by się tam przydała! :) Ostrożności nigdy za wiele... :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, grupa krwi to lepiej przez telefon, bo jak przez przypadek wezmę Twoje klucze...:-)
UsuńW razie wypadku nigdy nie brana jest pod uwage grupa krwi z brelokow, bransoletek, koszulek, tatuazy itp. Tylko i wylacznie z ksiazeczki krwiodawcy lub przez badanie.
UsuńDlatego taka kartka z grupa nie ma wiekszego sensu :-)
Iza.
Poza tym może wprowadzić w błąd. Ale jeśli pod numerem telefonu jest naprawdę bliska nam osoba, to ona wie o nas wystarczająco dużo, może dostarczyć dokumenty ( jak wynik grupy krwi). Nie zachęcam do zbyt szczegółowych informacji na karteczce, która może trafić w różne ręcę :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńŚwietny pomysł :) Oby nikt nigdy nie musiał korzystać z karteczki w sówce :)
OdpowiedzUsuńnio...
UsuńBardzo poruszający post! I świetna idea - chętnie przyłączę się do akcji i uszyję dwie sówki. Co prawda nie będą to sówki-samochodówki, bo samochodami nie jeździmy, ale taka sówka w torebce na pewno nie zaszkodzi :)
OdpowiedzUsuńOOO, to super! Podlinkujesz? jak uszyjesz?
UsuńKochana, akcja niesamowita, ja choć nie potrafię szyć też chcę się przyłączyć :) pewnie nie będzie to podobne do sówki, ale co tam idea się liczy :)
OdpowiedzUsuńNo moje też wyglądają jak sówki, kiedy wiadomo, że to są sówki :-) Jutro napiszę DIY, na pewno uszyjesz piękne ptaszki :-)
UsuńFajnie, że poruszyłaś taki temat... To bardzo ważne, bo nigdy nic nie wiadomo. A trudny temat rozjaśnia urocza sówka :)
OdpowiedzUsuńtak to jest, że póki nic się nie stanie, to wydaje nam się, że to nas nie dotyczy :-)
UsuńMowiłam juz Tobie ze jestes WIELKA :) Pomysły masz niesamowite :)
OdpowiedzUsuńŁucja, w dowodzie o mało mi nie napisali "niska", tylko że oszukałam panią o pół centymetra i tego się trzymam do dzisiaj :-)
OdpowiedzUsuńGenialny pomysł!! Aż Ci go zazdroszczę :) Sówki super, takie nieidealne, a że zrobione z resztek to idealne w całej krasie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Szydełkowe też mogą być ! Więc szydełko w dłoń! Sowy czekają :-)
UsuńFajny pomysł, uszyję sówkę mojemu mężowskiemu (chociaż mam nadzieję, ze nigdy, przenigdy się nie przyda) ......ja poruszam się po moim Poznaniu komunikacją miejską, więc ryzyko jest jakby mniejsze..... pozdrawiam Iza
OdpowiedzUsuńhttp://domoweciepelko.pl/
poruszająca historia, a jej owoce zaskakujace :-)
OdpowiedzUsuńRozumiem, już rozumiem! Już to poprawię u siebie ;)
OdpowiedzUsuń