Obserwatorzy

środa, 23 października 2013

na gorąco...

Od rana gościnnie, rodzinnie, miło i sympatycznie. Pogoda wiosenna, ach... chwilo trwaj!

Później codzienność: zakupy, obiad, ogrody parapetowe, etc....
i nagle telefon, żebym ranne dziecko odebrała ze szkoły i odwiozła na szycie do szpitala... nawet nie wiedziałam, że potrafię aż tak zachować zimną krew.... Na szczęście szkołę mam prawie za ścianą, i nie miałam ani papilotów na głowie, ani maseczki na twarzy. Moje przybycie było na tyle natychmiastowe, że aż zwróciło uwagę nauczycieli. Wpadam, dziecko siedzi i .... żyje. Uff... żadnych bandaży, krwi i innych, których się spodziewałam. Nieszczęśliwy wypadek: jeden trzymał nożyczki, a drugi machnął łapą i się nadział (choć to chyba trochę za mocne określenie) na te nożyczki. Pielęgniarka opatrzyła i zaleciła szycie... wychowawczyni oddała mi dziecię w moje własne ręce, przekazując zalecenie pielęgniarki. Dziecko zadowolone, bo z reszty lekcji go zwolnili. A ja patrzyłam na tą ranę  i zastanawiałam się co z tym zrobić. Zdezynfekowane jest, krwi nie ma, jak Młody pokaże paluchem gdzie, to nawet widać. W kwestii szpitali odważna nie jestem, ale podjęłam męską decyzję: jedziemy, niech fachowiec obejrzy. Ale dziecie mówi, że nigdzie nie jedzie. Synuś ma 172 cm, sięgam mu do ramienia, więc pod pachę nie wezmę i nie zaniosę, nie przepcham, bo się opiera, próbuję zachęcić - nic, zastraszyć - nic, na litość - nic, na matczyne serce poruszone - nic; wniosek: twardziela wychowałam. Rana niby jest, ale podobno nie boli, nie czerwienieje, a że w miejscu beznadziejnym (środek dłoni), to rozterki mnie nie opuszczają. Przegląd apteczki, coś do ran znalazłam, gazę i bandaż, opatrzyłam. Po południu ściągnęłam Starszyznę w postaci Dziadka- harcerza na oględziny rodzinne rany małej, ale może głębokiej... Diagnoza: nie panikować, obserwować, jeśli do jutra nic się nie będzie działo, to psikać tym co jest i tyle.

Na uspokojenie usiadłam do maszyny i właśnie spod niej wyjęłam:



Całkiem świeży kalendarz adwentowy, jeszcze z wiszącymi nitkami i nie wyprasowany. Emocje mnie jednak dzisiaj wyeksploatowały, więc szczegóły jutro.

Idę obserwować moje ranne dziecko.

2 komentarze:

  1. No, no bohaterka do kwadratu ! Dziecko też odważne. Podobno prawdziwy mężczyzna musi "nosić" blizny :):):)
    A jak na tym kalendarzu będziesz odkreślać dni ?

    OdpowiedzUsuń
  2. cyferki wyszyłam (maszynowo), chyba je widać na drugim i trzecim zdjęciu :-) Nie widać, jutro postaram się zrobić lepsze zdjęcia. No, chyba jesteś 2000! Gratuluję! Buziak

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że zaglądacie, a tym bardziej, że piszecie :-) Ania