Obserwatorzy

środa, 4 września 2013

Szycie u Koty, czyli blog o mnie - kobiecie, która wróciła do domu. Przez ostatnie kilka lat w domu bywałam rzadko, i jeśli już to bardzo krótko. Sama nie wiem jak to się stało, ale wkręciłam się w pracę tak mocno, że jeszcze trochę, a mój dom stałby się dla mnie hotelem.
Moją firmę zlikwidowano, a ja wróciłam! Mogę odkrywać świat na nowo! Chcę codziennie siedzieć w moim fotelu, patrzeć jak rośnie moje dziecko i pijąc kawę podziwiać zmieniające się barwy liści drzew za oknem.
Muszę poukładać sobie w szufladkach pamięci wspomnienia i zastanowić się co dalej.

I tak już od tygodnia jestem w domu. Wyjęłam z szafy moją maszynę do szycia ( która jest prezentem ślubnym od moich Rodziców - dziękuję). Początkowo nie miałam odwagi do niej usiąść, ale pomyślałam sobie, że z szyciem jest jak z jazdą na rowerze - tego się nie zapomina. I się nie myliłam, czasami się złoszczę ( bo ja lubię pomyśleć i zrobić), czasami pruję ( bo nie tak miało być), a czasami myślę sobie, że następnym razem będzie lepiej. Mam ciągle pełno pomysłów, i wciąż pojawiają się nowe, sama nie mogę za sobą nadążyć.

Pierwsza była kosmetyczka, dla mojej przyjaciółki Gosi:





a tutaj z ciekawskim kotem Kłopotem:

i z łosiem w środku, żeby wszyscy widzieli, że wszyłam też podszewkę:


Gosia cierpliwie znosiła przez dwa miesiące moją ciągłe gadanie o patchworkach, poduszkach, torebkach i wszystkim co mi przeszło do głowy. I choć jak ja jest teraz kobietą na zakręcie, to wspiera mnie we wszystkich pomysłach. Stuka się w głowę, kiedy marudzę ( a potrafię marudzić), podsuwa mi tkaninki i z podziwem ogląda to co zrobiłam. Dlatego też pierwsze co uszyłam było właśnie dla Gosi.

Potem zapragnęłam patchworku. Zawsze mi się podobały. Kiedyś nawet się za jeden zabrałam, ale po zszyciu trzech łatek się poddałam. No cóż nie miałam wtedy noża krążkowego, a przede wszystkim nie wiedziałam nic o patchworku poza tym, że jest z kawałków materiałów.
Ostatnie hotelowe wieczory spędziłam na poznawaniu patchworkowej teorii. Tak się naczytałam, że spędzając weekend w domu postanowiłam teorię zamienić w praktykę. Wybrałam tkaninki:

 Nowiutkim nożem krążkowym wycięłam kwadraciki :
Pozszywałam (oczywiście w innej kolejności niż sobie ułożyłam) i przepikowałam:


Połączyłam z tyłem i proszę bardzo mam poduszkę:

Udało mi się też zrobić zdjęcie bez Kłopota:


I na drugi fotel ma wycięte większe kwadraciki:
A że poranki już się chłodne zrobiły muszę też pomyśleć o pledzie może.... tak sobie marzę... czas przecież mam. A poranna kawa nigdzie tak nie smakuje jak na balkonie...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zaglądacie, a tym bardziej, że piszecie :-) Ania